wtorek, 5 lutego 2013

NIE JESTEM JUŻ TAMTĄ JENNY...- JEDYNY WYWIAD Z EDYTĄ BARTOSIEWICZ!






Do ostatniego momentu nic nie było pewne… Edyta będzie miała czas, by porozmawiać? Starczy jej sił, po tak wyczerpującym, ponad dwugodzinnym koncercie? To w ogóle możliwe? I w końcu pytanie podstawowe… Dlaczego akurat mnie miałaby udzielić wywiadu, skoro największe stacje i portale internetowe biją się o to, by usłyszeć z jej ust kilka słów. Do dziś nie wiem dlaczego Edyta Bartosiewicz postanowiła opowiedzieć mi co się u niej działo przez ponad dekadę, jedno jest pewne- było to niesamowite spotkanie. Jako jedyne media mogliśmy obcować z artystką, która zapisała się trwale na kartach muzycznej historii. Kanapa w garderobie była wygodna, światło przytłumione, a na tle ciszy pieścił moje uszy charakterystyczny, chrypliwy głos… Głos, który wyśpiewał mi wszystko… Zapraszam na wywiad.






Maciej Zielinski: Wygląda pani świeżo i zachwycająco, czy przede mną siedzi kobieta spełniona? Fizycznie wszystko na to wskazuje, a jak jest duchowo?
Edyta Bartosiewicz: To bardzo trudne pytanie, wiesz? Nie tak łatwo będzie mi na nie odpowiedzieć… Jeśli chodzi o fizyczność to jestem w trakcie, można powiedzieć- procesu reanimacji. Właśnie tak nazwałam pięć koncertów, naszą mini trasę – „Renovatio prelude“, czyli preludium do odrodzenia. Dużo pracy włożyłam przez ostatnie lata, żeby naprawić siebie… i to pod każdym względem. Fizycznym, duchowym i mentalnym. Cieszę się, że rozpiera mnie energia i mogę zagrać fajny, ponad dwugodzinny koncert, a ludzie dobrze się na nim bawią. Oni czekali na mój powrót tyle lat, daje mi to niesamowitą siłę.Czuję , że jestem potrzebna.
Nie sądziła pani, że jest potrzebna? Nie czuła tego pani?
Wiesz, dopóki nie pojawisz się na scenie, by zagrać koncert, który jest biletowany i za który trzeba zapłacić, to tego nie wiesz.
Trochę to już lat minęło. Bała się pani jak teraz będzie?
Masz rację, trochę czasu minęło… Pojawiali się inni wykonawcy, zmieniał się rynek, ale jest mi niezwykle przyjemnie, że na wszystkich pięciu koncertach sale były zapełnione i czułam niezwykłą atmosferę. Granie po kilka bisów to cudowne uczucie. Wyjeżdżałam z każdego miasta niesamowicie szczęśliwa. Dzięki tym koncertom nabrałam wiatru w żagle i chcę działać dalej. Jestem na pewno inną osobą niż byłam kilkanaście lat temu. Dzisiaj z całą świadomością stwierdzam, że tamtej Jenny już nie ma. Po prostu przeszłam pewnego rodzaju transformację.
Jak zmieniły panią lata nieobecności w życiu medialnym z którego zniknęła pani na długi okres? Czego się pani nauczyła przez ten czas, prócz z tego co słyszałem nabycia umiejętności gotowania?:)
Faktycznie zaczęłam gotować, a obiecałam to w jakimś wywiadzie, jeszcze w 90-tych latach. Tak naprawdę nauczyłam się wielu rzeczy, ale za długo by o tym mówić. Zaczęłam odnajdywać przyjemność w drobiazgach, do których kiedyś nie przywiązywałam uwagi.. Natomiast jeśli chodzi o funkcjonowanie w świecie, w którym przyjdzie mi pracować, to nie za bardzo wiem, jak w nim funkcjonować, ponieważ wszystko strasznie się pozmieniało, a ja jestem dinozaurem z lat 90-tych. W pewnym sensie muszę zacząć od nowa.
Jak debiutantka?
Tak. Czuję się jak debiutantka i to jest fajne, bo człowiek nie jest wtedy stetryczały. Pomimo tego, że skończyłam właśnie 48 lat, to czuję we wszystkim, co robię świeżość, tak jakbym zaczynała od zera. Starsze piosenki, które gramy na koncertach, mają zupełnie inny wymiar. Śpiewam je inaczej niż kiedyś, niektóre są przearanżowane, ale nawet nie o to chodzi, po prostu mam w sobie zupełnie inną energię.
Jakie uczucia towarzyszą artystce, która nagle musi zniknąć ze sceny, w czasie, gdy światła reflektorów skierowane są wyłącznie na nią?…
To były dla mnie ciężkie lata. Nagrywaliśmy płytę w 2002 roku, zarejestrowaliśmy na niej wszystkie instrumenty, a ja nie mogłam najzwyczajniej w świecie zaśpiewać. Głos odmówił mi posłuszeństwa i to nie chodzi o to, że ja nie mogłam mówić, ale cały aparat, potrzebny do śpiewania, bawienia się wokalem, wyrażania emocji, u mnie zaniemógł. Wszystko runęło. Teraz, po latach myślę, że nie wytrzymałam swojego stylu życia, który był dosyć szybki i barwny,ale przede wszystkim brakowało mi zdrowych mechanizmów obronnych, byłam jak żółw bez skorupy.Przypłaciłam to długą ciszą, pojawiały się różne domysły, co się ze mną dzieje, nie miałam nawet sił, żeby to komentować. Starałam się przede wszystkim nawiązać kontakt ze sobą. Dużo się wydarzyło, ale nie są to sprawy, o których chcesz opowiadać przy każdej okazji. Może kiedyś, gdy nabiorę już dystansu, opiszę to w jakiejś książce. Na pewno ostatnie 12 lat było dla mnie owocnym czasem. Jestem przeszczęśliwa, bo chyba nigdy wcześniej nie bawiłam się tak na własnych koncertach, jak teraz.
Czyli musiała się też pani nauczyć siebie?
Absolutnie tak. Jak sobie myślę o tym wszystkim, to dochodzę do wniosku, że kiedyś ewidentnie nie miałam ze sobą kontaktu. To, co wydarzyło się w latach 90-tych, dotyczyło osoby, która stała gdzieś obok, jakiejś innej Bartosiewicz. Gdy potem zamilkłam, nie miałam żadnego planu awaryjnego. Moim życiem była i jest muzyka.
Bolało pożegnanie się ze sceną? Przecież nie wiedziała pani jak wszystko dalej się potoczy. Jakie myśli kłębiły się wówczas w głowie?
Wtedy waliłam głową w mur. Ciągle nagrywałam, starałam się za wszelką cenę wydobyć z siebie ten wokal. Wydałam mnóstwo pieniędzy na studio nagraniowe, na realizatorów. Myślałam, że każdego następnego dnia już wszystko będzie dobrze. Nie sądziłam, że to potrwa ponad dekadę. Gdyby ktoś w 2002 roku powiedział mi, że dopiero w 2013 mam szansę na wydanie płyty, to bym się totalnie załamała,scenariusz jak z horroru.
Za wszelką cenę chciała się pani trzymać muzyki?
Tak. Nie mogłam skończyć własnej płyty, to pisałam dla innych artystów, występowałam z nimi. Dziś zagraliśmy trzy nowe piosenki- „Renovatio”,“Madame Bijou“ i „Upaść by wstać”- z cudowną Moniką Kuszyńską, której jestem bardzo wdzięczna za to, że przyjęła moje zaproszenie. Monika to niezwykle wartościowa osoba, bardzo ją lubię i szanuję.
Po latach przyznała pani, że teksty piosenek Edyty Bartosiewicz są w pełni autobiograficzne. Co stawało wcześniej na przeszkodzie, by powiedzieć „Tak. To moje życie. Wszystko o czym piszę przeżyłam na własnej skórze.”
Jeśli coś przeżywasz całym sobą, to bardzo trudno o tym mówić wprost. Tekst piosenki ma umożliwić przekazanie pewnych emocji, którymi chcesz się podzielić ze światem. Bycie na scenie jest pewnego rodzaju ekshibicjonizmem, trzeba to w sobie mieć, bez dwóch zdań, ale artyści w różny sposób to prezentują swoim odbiorcom. Niektórzy są bardziej otwarci, inni mniej. W latach 90-tych, gdy miałam szczęście zaistnieć, muzyka stawiała na emocje, takie szczere do bólu. Dziś różnie z tym jest. Na pewno ‚opakowanie‘ artysty zyskało na znaczeniu.
Jest pani bardzo tajemnicza… Nie mogę rozszyfrować, czy Edyta Bartosiewicz jest optymistką, czy może bardziej pesymistką?
Chyba jestem trochę przewrotna. W swoich piosenkach często zdarza mi się wprowadzić słuchacza w nastrój mocno melancholijny, ale nigdy nie chcę zostawić go z niczym. Iskierka nadziei musi być. I ja też właśnie taka jestem. Widzę czasem świat w bardzo nieciekawych kolorach, ale to nie trwa zbyt długo.
W pani przypadku lepiej pisze się teksty, gdy dusza krzyczy, serce krwawi a w naszym małym świecie wszystko się sypie, czy wręcz odwrotnie?- Gdy w życiu dominują same kolorowe barwy?
Nie pamiętam, żeby w moim życiu dominowały same kolorowe barwy. Moje życie jest nieprzewidywalną sinusoidą o dużej amplitudzie.
Co pani myśli o dzisiejszym rynku muzycznym, niekoniecznie polskim? Kiedy pani tworzyła muzykę, priorytety były chyba trochę inne… Wydaje mi się, że w większości przypadków tworzono muzykę, która miała duszę.
Myślę, że dzisiaj też istnieją artyści, którzy mają tego rodzaju przekaz. Na pewno dużo łatwiej dziś stać się zauważonym, chociażby dzięki internetowi. Wystarczy zrobić coś wykraczającego poza normy, a natychmiast jest się na świeczniku. Zauważyłam nawet, że im bardziej jest to negatywne, tym lepiej, bo jak powszechnie wiadomo- zła wiadomość to dobra wiadomość dla mediów. Nie chcę tego oceniać, po prostu tak jest. Myślę, że jestem konserwą. Zależy mi jedynie na tym, żeby tworzyć piękne piosenki.Najważniejsze, żeby piosenka spodobała się słuchaczom,a ludzie na podstawie fajnego singla kupili moją płytę. Nie chciałabym jej za wszelką cenę promować. Bałabym się brać udział we wszelkiego rodzaju targach próżności.
Pani po prostu nie musi sobie na to pozwalać…
Fajne jest to, że zajmowanie się muzyką jest dla mnie wciąż zabawą…zabawą która stała się moim zawodem.
To już chyba lepiej być nie może?
Żeby tylko zdrowie dopisało. Ostatni rok był tragiczny, obfitował w same nieciekawe sytuacje. Wszyscy chorowali. Dlatego życzę Tobie i wszystkim czytelnikom dużo zdrowia, w tym nowym 2013 roku. A czy my może jesteśmy przy ostatnim pytaniu?
Nic mi o tym nie wiadomo
O Jezu, no to ja się pośpieszyłam z tymi życzeniami
To się wytnie i wklei na koniec…
Nieee! Właśnie nie, zostawcie to.
Istnieje w pamięci moment życia do którego najchętniej pani wraca?
Dużo jest takich momentów. Moja pamięć jest bardzo żywa; niesamowita ilość różnych obrazów, dźwięków. Niczego nie żałuję.
Czego mogę dziś życzyć kobiecie, która…
Która skończyła 48 lat? (śmiech)
Też… ale przede wszystkim czego dziś mogę życzyć kobiecie, która swym nieziemskim głosem zmieniła świat muzyki?
Cały świat. Proszę, powiedz, że cały… (śmiech)
Cały. Bez dwóch zdań.
Czego można mi życzyć? Żebym z moim głosem doszła w końcu do formy, nagrała cudowną płytę i była po prostu sobą. I żebym nie znikała już na tak długo.
To niech się tak stanie. Życzę pani tego najszczerzej jak tylko potrafię.
„Let it be, let it be. Let it be, let it be. Whisper words of wisdom, let it be…” Dziękuję.


WYWIAD ZOSTAŁ OPUBLIKOWANY NA PORTALU: TWOJE-WIESCI.PL